Personal Message
Nie jestem osobą, którą warto poznać. Mój charakter nie jest jakiś wyjątkowy, tak samo jak osobowość i wygląd. Jeśli chodzi o to ostatnie, to jestem po prostu brzydka. Nie mogę powiedzieć nawet, że wyglądam przeciętnie, tylko brzydko. Mam nielicznych przyjaciół, ale czasami nawet oni mnie ignorują, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo mnie to boli. Od zawsze byłam tą miłą i wrażliwą, nieporadną i cholernie niezdarną. Na początku w sumie nie było tak źle, mimo tego, że siedziałam cicho, ludzie chcieli ze mną rozmawiać. Nigdy nie otworzyłam się przed nikim tak do końca. Nie dlatego, że nikomu nie ufam, tylko dlatego, że się boję. Ja sama za swoje myśli zamknęłabym się w psychiatryku, najlepiej w izolatce, więc co pomyśleli by o mnie bliscy? Nie chcę ich stracić. Jestem dziecinna i to kolejny powód do tego, żeby ludzie mnie nienawidzili. Ale później było znacznie gorzej, zaczęli po prostu się ze mnie naśmiewać. Z jednej strony dlatego, że byłam cicha i nigdy nie powiedziałabym nikomu o tym, że inni mnie ranią, a z drugiej dlatego, że byłam po prostu inna. Ale nie umiałam płakać, słysząc kolejny nieprzyjemny komentarz na swój temat i będąc wytykana palcami. Dopiero, gdy wracałam do domu i nikt nie widział, pozwalałam łzom wypłynąć.
Nie pamiętam, kiedy zrobiłam to po raz pierwszy. Pamiętam, że po prostu wzięłam nożyczki z łazienki i zrobiłam kilka drobnych ran na swojej ręce. Nie chciałam się jakoś specjalnie zranić, chciałam po prostu poczuć ból, to delikatne pieczenie. Pomyślałam "to jeszcze nie okaleczanie, jak będę chciała to przestanę to robić, prawda?". No, trochę się pomyliłam. Robiłam to mocniej i mocniej, polubiłam patrzenie na swoją krew. Pamiętam, że pierwszy raz gdy pocięłam się tak mocno, że krwawiłam, z głośników płynęła piosenka "Because Of You". Normą stało się to, że płakałam codziennie. Dziś jestem naprawdę zdziwiona, gdy ludzie pytani o to kiedy ostatnio płakali podają datę dwa, trzy miesiące wstecz. Ja nie wytrzymam bez łez nawet tygodnia. 
Myślałam, że gdy pójdę do nowej klasy to coś się zmieni. Na początku było świetnie. Może nie byłam wyjątkowo lubiana, ale miałam trzy bliskie osoby a ponadto nikt mnie nie obrażał. Idealnie. Ale oczywiście pod koniec roku wszystko wróciło do normy, znów zaczęły się głupie żarty. Potrafiłam zamknąć się w szkolnej łazience i płakać a potem wyjść i udawać, że nie przejęłam się nieprzyjemnymi słowami, chociaż tak naprawdę one niszczyły mnie coraz bardziej i bardziej. Pamiętam, gdy mama po raz pierwszy zauważyła moje rany. Nie chciałam, żeby ktoś zauważył, do tamtej pory ukrywałam je perfekcyjnie. Myślałam, że porozmawia ze mną, ale ona wolała na mnie nawrzeszczeć. Zawsze chciała tylko tego, bym była idealna przed rodziną i jej znajomymi, miała idealne oceny. Nie myślała o moich potrzebach, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Nie chciałam być perfekcyjna, chciałam być taka jak wszyscy.
Dziś zastanawiam się, co takiego zrobiłam i dochodzę do wniosku, że wszystko. Ciągle się obwiniam, za każdą rzecz. Ukrywanie ran idzie mi perfekcyjnie, zwłaszcza, że teraz robię je w innym miejscu. Jeśli chodzi o uczucia - nie zawsze umiem udawać, że wszystko jest okej. Płaczę po kilka razy dziennie, krzyczę o pomoc, ale nikt nie słyszy. I czuję się kompletnie sama. Znów przypominam sobie wszystkie obelgi - "już wiem, dlaczego jesteś bi. bo żaden chłopak cię nie chce", "pomóc ci się zabić?", "jesteś szmatą bez serca" - mogłabym wymieniać w nieskończoność. To nie jest zabawne, jednak inni się z tego śmieją. Wciąż pamiętam sytuację, gdy były przyjaciel znów mnie dręczył, a jedynym komentarzem na to wszystko był tylko śmiech jego kolegów. Śmiali się nawet gdy uciekłam z płaczem. Naprawdę jestem aż taką złą osobą? Naprawdę na to zasłużyłam? Mam nadzieję, że kiedyś dam wszystkim to czego chcą, zbiorę się na odwagę i po prostu umrę.